Co parę lat bierzemy udział w widowisku towarzyszącym procedurze uwiarygodniania w oczach ludu prawa do sprawowania władzy, jaka by ona nie była, przez jednego człowieka. Kiedyś władza pochodziła z łaski bożej (Dei gratia). Powiedziałbym, że nadal tak jest, tylko że obecnie boga zastąpiono demokracją.
Właśnie teraz stoimy kolejny raz przed obdarzeniem prawem do sprawowania władzy jednego człowieka. Lud ma do wyboru pozwolić obecnemu władcy na kontynuację władzy, lub wybrać innego. Tym innym jest Rafał Trzaskowski.
Sondażownie próbują zaczarować rzeczywistość i stosownie do otrzymywanego zamówienia i wynagrodzenia próbują wmówić ludowi, że jeden z nich jest lepszy od drugiego. Przecież już chyba nikt nie wierzy w to, że prezentują obiektywne i poprawnie przeprowadzone sondaże.
Kto więc zostanie prezydentem? Cała nadzieja wcześniejszego odgadnięcia wyroku losu (demosu?) jest być może w jasnowidzach i astrologach, bo przyjęło się wierzyć, że mają wgląd za kurtynę tego świata.
Jakież jednak rozczarowanie! Astrolodzy (jasnowidzów pomijam, bo to nie moja drużyna) znów nie są jednomyślni. Co gorsza – ich opinie rozkładają się mniej więcej po połowie z lekką faworyzacją R. Trzaskowskiego. Czyżby „gwiazdy” nie wiedziały komu sprzyjać? A przecież to sprawa niebagatelna: w końcu końców jeden z nich zostanie władcą kraju, a drugi wróci do poprzednich zajęć i osobą nr 1 (ani dalszym numerem) nie będzie. Osobiście nie mam wątpliwości, że to Andrzej Duda zostanie prezydentem. Choć wszyscy w branży posługujemy się tymi samymi danymi, interpretujemy je jednak często różnie, nawet całkiem odmiennie.
Tymczasem przeglądając na smartfonie różne powiadomienia z sieci wpadłem na artykuł Wojciecha Suchomskiego zamieszczony w „Tarace”, w którym – powołując się na książkę Dana Gardnera i Philipa Tetlocka „Superprognozowanie. Sztuka i nauka prognozowania” – w moim mniemaniu rozgrzesza astrologów z nietrafionych prognoz w najkrótszym ujęciu. Wojciech Suchomski proponuje prognozowanie zamiast wyrokowania:
Dotąd astrologowie, podpuszczani przez dziennikarzy, publiczność i własne ego, stawiali zero-jedynkowe prognozy: „zdarzy się to i to – kropka”. Leon Zawadzki używał często słowa „werdykt astrologiczny”, a z samej definicji werdykt jest ostateczny i niewzruszony. I wiecie co? Myśląc tak daliśmy się wszyscy wpuścić w kanał, ponieważ przyszłość jest grą prawdopodobieństw, a sam astrolog może mieć tego dnia gorszy dzień, coś niedokładnie odczytać, albo zasugerować się swoimi własnymi przekonaniami. Nie mamy wiedzy absolutnej, jak będzie wyglądała przyszłość, możemy tylko ważyć szanse, wynikające z poszczególnych czynników astrologicznych. Udając, że to wiemy, pompujemy tylko własne ego. Dlatego moja propozycja brzmi: prognozujmy zamiast wyrokować!
Jest to pogląd, z którym stanowczo się nie zgadzam. Właśnie „werdykt astrologiczny” jest tym, co odróżnia astrologię od wszelkich innych metod odgadywania przyszłości! W orzeczeniach astrologów nie może być statystycznego żargonu! Opinia astrologa:
prawdopodobieństwo wygranej Rafała Trzaskowskiego wynosi pomiędzy 55% a 60%
nie jest sądem, którego oczekiwałbym od astrologa. Powtórzę: jeden z nich tylko zostanie władcą kraju, a drugi wróci do poprzednich zajęć. Jeśli astrologia ma mieć jakąkolwiek wartość prognostyczną, a wierzę, że taką wartość ma, takie rozstrzygnięcie losu musi znaleźć swój wystarczająco wyraźny przejaw! Zastanówmy się: jaki pożytek miałby jakikolwiek władca z takiego astrologa, który serwowałby mu prawdopodobieństwa? Astrologia, nazywana przez niektórych „wiedzą królewską” dla podkreślenia wagi i znaczenia wiedzy astrologicznej, nie przetrwała by nawet stu lat.
Dostrzegam w podejściu Wojciecha Suchomskiego przejaw dążeń części astrologów do upodobnienia astrologii do innych nauk i może nawet do przywrócenia jej na katedry uniwersyteckie, jednak ich nie popieram. Astrologia nie stanie się nauką poprzez stosowania statystyki, czy matematycznego rachunku prawdopodobieństwa jako narzędzi, a włączenie żargonu statystycznego do astrologii nie spowoduje najmniejszego zbliżenia jej do nauki. Także widoczne coraz częściej afiszowanie się w astrologii (swoimi lub czyimiś) tytułami doktorskimi – z dziedzin nawet bardzo odległych od astrologii – również nie jest drogą w tym kierunku, a nawet jest wprost przeciwnie: jeszcze bardziej prowadzi ją w kierunku szarlatanerii, zwłaszcza kiedy weźmie się pod uwagę samozwańcze przybieranie tytułów profesorskich przez niektórych jej przedstawicieli.